Po mszy o godzinie 11.00 w duszpasterstwie w Łodzi opowiadałem o strajku gdańskim. Na sali było około pięciuset osób. [...] Zainteresowanie wydarzeniami gdańskimi było ogromne, jak i moja trema. Ludzie słuchali z zapartym tchem, choć nie mówiłem zbyt składnie. Widząc napięcie na twarzach, uświadamiałem sobie, jak wielkie zaistniały fakty, w jak wielkim dziele brałem udział.
7 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Po powrocie [do Warszawy] zastałem w domu Seweryna Blumsztajna — Sewka, członka KSS „KOR”, redaktora „Biuletynu Informacyjnego” — i Antoniego Zambrowskiego [...]. Wywiązała się ostra dyskusja o ostatnich wydarzeniach. Sewek mówił, że opozycja demokratyczna, a Kuroń szczególnie, nie może stać z boku ruchu związkowego, bo to oni przygotowywali grunt pod powstanie tego ruchu, choć oczywiście nie oni go wywołali. I to Jacka koncepcja właśnie się sprawdza. [...]
Wałęsa dostał duże mieszkanie, chyba M-8, czyli złożone z ośmiu izb i przerobione z trzech mniejszych mieszkań. Czyżby chciano go tym kupić? A może skompromitować, że już czerpie korzyści ze swej roli? Skądinąd większe mieszkanie jest mu bardzo potrzebne, bo i dzieci ma bez liku.
Warszawa, 7 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Przyszedł Witek Łuczywo [...]. Nie wytrzymałem i wyłożyłem mu pretensje do kolegów z opozycji za wywołanie afery dotyczącej ekspertów. Radziłem też, żeby w „Robotniku” — mają już 50 tysięcy nakładu — wydali apel o wstrzymanie żądań płacowych, bo będzie bardzo źle.
[...] Znów narastają strajki. Boże, miej ten kraj w opiece.
9 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Po powrocie do domu spotkałem Teresę Kuczyńską. Dowiedziałem się, że jej brat Maciek też zakłada NSZZ. Dziś nikt nic innego nie robi.
Bronek Geremek powiedział, że Wałęsa po wizycie u Prymasa przywrócił nam, grupie ekspertów strajkowych, rolę jedynego zespołu ekspertów MKZ, odsuwając Jacka Kuronia, który nadal energicznie walczy o wpływ, opierając się na części gdańskiego Prezydium. Jest to już wyraźna frakcja. Znalazłem się w kłopotliwej sytuacji. Przecież Jacek i KOR to nie są moi przeciwnicy, lecz przyjaciele, a teraz faktycznie nie jestem z nimi. Rozwój wypadków popchnął mnie i Tadeusza Kowalika — co ze względu na jego lewicowość jeszcze bardziej zaskakuje — ku KIK-owi i współpracy z Tadeuszem Mazowieckim. Uważamy, że oni zajmują dziś stanowisko bardziej realistyczne.
Gdańsk, 10 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Od 12.00 do 23.00, z przerwą na obiad, pracowaliśmy w zespole ekspertów MKZ nad statutem NSZZ Wybrzeża (Geremek, Mazowiecki, Bolesław Banaszkiewicz — członek KIK, Wielowieyski, Kowalik, Stelmachowski i ja). Statut będzie dyskutowany w sobotę (13 września) na Prezydium MKZ w Gdańsku. [...]
W pracach nad statutem dla NSZZ Wybrzeża oparliśmy się na projekcie statutu „Mazowsza”, z tym że wykorzystywaliśmy także elementy projektu szczecińskiego MKZ i KOR-owskiej grupy gdańskiej. Projekt szczeciński był wyraźnie w stylu CRZZ-owskim, nie potrafili się tego pozbyć. Za to projekt KOR-owski był pod silnym wpływem doświadczeń kilku lat represji, jakim poddawano członków Wolnych Związków Zawodowych. Bardzo mocno wyakcentowano w nich kwestię obrony pracowników przed prześladowaniami, czuło się w nim postawę agresywną i dominację filozofii strajkowej. [...]
MKZ Wrocław skupia już około miliona członków, ma lokal, konto i gazetę „Solidarność Dolnośląska” (50 tysięcy nakładu).
Gdańsk, 11 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Do Gdańska z projektem statutu pojechał prof. Jerzy Stembrowicz i — w bojowym nastroju — Andrzej Wielowieyski. Na pewno będzie ostra dyskusja. Mazowiecki był niezadowolony, że KIK krakowski umył ręce w sprawie związkowej. Wiem na pewno, że Tadeusz stara się zapewnić środowiskom katolickim (skłaniając je, by pomagały zakładającym związki zawodowe) maksymalny wpływ na nowy ruch. Chodzi mu o to, aby ruch związkowy działał w ramach porozumienia, jako partner raczej, a nie przeciwnik władz dla zasady. Być może gra rolę także pierwiastek rywalizacji z kręgiem KOR-owskim. Mazowiecki wyraźnie chciałby, żeby Kuroń i inni z tego kręgu trzymali się na boku, a jeżeli nie, to choćby na obrzeżach ruchu. Gdyby w tej rywalizacji nie było trzeciego gracza — władzy, która chętnie wykołuje wszystkich, pewno byłbym za Jackiem. Ale tak nie jest. Uważam, że środowiska KIK, TKN i DiP gwarantują lepiej niż krąg KOR ukształtowanie i stabilizację związków.
Gdańsk, 12 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Kowalik i Geremek zaczynają mieć wątpliwości, czy pracować nadal z Mazowieckim bez zaznaczenia swej odrębności ideowej. Powiedział mi to dziś Bronek w pracowni u Kowalika, przed pójściem do Mazowieckiego. Chodzi o to, że KIK i Kościół coraz bardziej włączają się w tworzenie nowych związków. Kowalik obawia się też, że KIK może przyczynić się do głębokiego rozłamu z KOR-em. [...]
KOR-owcy podejmują nowe próby rozmów i pogodzenia się, ale Mazowiecki nie zdradza do tego ochoty. Uważa, że są oni nie dość odpowiedzialni politycznie, że skutkiem ich działań może być rozchwianie państwa, nawet jeżeli sobie tego nie życzą. Nie ufa im. Uważa za błąd kolportowanie tekstu programowego NSZZ, podpisanego przez MKZ, a napisanego przez Jacka.
13 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
O co chodzi Mazowieckiemu? Czy o radykalizm Jacka, który uważa za zagrażający państwu, czy również o oczyszczenie pola dla katolików i Kościoła w nowych związkach? [...]
Wieczorem spotkanie u Kowalika części rady programowej TKN. Obecni: Geremek, Wolicki, historyk Adam Kersten, Jedlicki, Kowalik i ja.
Najpierw rozmawialiśmy o kłopotach finansowych TKN, a potem [...] o nadchodzącym roku akademickim i wrzeniu, które narasta wśród studentów. TKN stara się je kanalizować, by studenci wygrali to, co jest do wygrania, a nie zaszkodzili sprawie ogólnokrajowej. [...]
Potem rozmawiamy o Gdańsku. W prezydium MKZ, na którym dyskutowano projekt statutu, uczestniczył przedstawiciel wojewody. Dziwi nas, dlaczego oni się zgodzili na precedensową obecność przedstawiciela rządu przy dyskutowaniu wewnętrznych spraw Związku. W dyskusji odrzucono formułę NSZZ — Związek Wybrzeża. Andrzej Gwiazda, jeden z głównych przywódców strajku sierpniowego, powiedział, że Wybrzeże to pas nadmorski o szerokości ośmiuset kilometrów, ciągnący się od Gdańska do Szczecina, czyli cały kraj. Wprowadzili też rozdział o strajku, a ponadto jakieś sugestie Prymasa, które przywiózł Romuald Kukołowicz.
14 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Spotkałem Wielowieyskiego. [...] Wyrażał się o KOR-owcach z przekąsem i to mnie razi. W ostrej rywalizacji, jaka toczy się w Gdańsku o kontrolę nad nowymi związkami, i to w skali kraju, KOR ma małe szanse. Rywalizacja toczy się faktycznie ze środowiskiem katolickim i Kościołem. Kuroń mógłby mieć spore szanse w sporze z Mazowieckim, ale z Prymasem ich nie ma i zresztą nie może takiej walki podejmować. [...]
Ciekawe, czy działalność środowisk katolickich przy tworzeniu związków jest gdzieś programowana i gdzie. I czy my, ludzie z innych kręgów, wiemy wszystko o celach tego zaangażowania? Nie chciałbym, żeby w Polsce związki zawodowe były chadeckie, czego obawia się też Kuroń. Ale jeśli jedyną szansą zachowania niezależności od partii z jednej strony, a z drugiej utrzymania ich w ramach porozumień z 31 sierpnia byłoby oparcie na środowiskach katolickich i Kościele, to niech tak będzie.
15 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Około 10.00 poszedłem do KIK-u [Klubu Inteligencji Katolickiej]. [...] Omawiano pomysł rad zakładowych. Wielowieyski był zdecydowanie przeciw „sejmowej” koncepcji Jacka, natomiast Bujak z „Mazowsza” stanowczo i inteligentnie jej bronił. A oto kilka jego myśli na temat Związku: powinna to być organizacja bez biur i etatowych aktywistów, model to związkowiec pracujący. „Nie ma lepszego reprezentanta niż robotnik z brudnymi rękami, przychodzący do kierownika czy dyrektora i mówiący, że taka a taka sprawa wymaga załatwienia.” Robotnicy nie chcą być oddelegowani do prac związkowych na koszt przedsiębiorstwa. Powinien ich opłacać Związek.
15 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Porannym ekspresem (5.40) wyjechałem do Gdańska na zjazd MKZ-ów. [...] Gdańskie NSZZ mają nową siedzibę przy ulicy Grunwaldzkiej. Lokal jest o wiele przyzwoitszy od pierwszego. Wisi tablica: „Niezależne Samorządne Związki Zawodowe” — i taki sam transparent. [...]
Prostowałem bzdury (np. że jechaliśmy za darmo do Stoczni czy że narzuciliśmy MKS-owi koncepcję średnich cen mięsa). Mówiłem też, że nie jechałem do Stoczni, by walczyć z KOR-em, bo nigdy nie miałem i nie mam takiego zamiaru. Że Jacek, łącząc swe nazwisko z MKZ-em Gdańsk, postąpił nierozważnie, bo dziś trzeba uwzględniać znaczenie takiego kroku dla sytuacji w kierownictwie PZPR, która jest ważna i dla kraju, i dla ruchu związkowego. Odniosłem znów wrażenie (pierwsze po rozmowie z Blumsztajnem), że ciągle rozumują schematami sprzed lipca, podczas gdy sytuacja gruntownie się zmieniła, podnosząc ogromnie rolę kalkulacji i rozwagi. Przed lipcem błędny krok mógł mieć skutki najwyżej dla opozycji, a nie dla kraju. Po sierpniu jest inaczej. [...]
Janek [Lityński] powiedział, że zaproponują założenie ogólnopolskiego związku zawodowego „Solidarność”.
Później rozmawiałem z Florianem Wiśniewskim, członkiem Prezydium MKZ, a wcześniej MKS Gdańsk. Mówił, że w Prezydium są złe stosunki, że działa w nim grupa ludzi (KOR-owska), która porozdzielała między siebie najważniejsze funkcje i nie dopuszcza innych. Z tego powodu mieli odejść z Prezydium MKZ Tadeusz Stanny i Zdzisław Kobyliński, dwaj rozsądni ludzie. [...]
O 16.00 rozpoczęło się spotkanie przedstawicieli MKZ-ów, w sali mieszczącej około trzystu osób. Obecnych było około dwustu delegatów z 35 MKZ-ów, a reszta to dziennikarze (dużo kamer) i goście. Za oknami tłum gdańszczan, w oknach głośniki, tak by ludzie na zewnątrz wszystko słyszeli. Obowiązuje jawność. Po powitaniu Wałęsy, w ciągu 2,5 godziny głos zabrało 35 mówców. Mówili krótko, rzeczowo. Co zrobili, jakie mają kłopoty, jak widzą przyszłość. W większości to robotnicy, typ działaczy odmienny od oficjalnych. Czuło się, dawali temu wyraz, że rozumieją swoją wielką siłę. Prawie wszyscy mówili też o tym, że wobec oporów administracji państwowej i zakładowej potrzebna jest jedność, ale i samodzielność. Źle wypadł Kazimierz Świtoń, reprezentujący Hutę Katowice (robotnicy w czasie strajku wykradli go z domu obstawie SB i przewieźli do Huty). Mało było o polityce, głównie przy okazji mówienia o trudnościach z organizowaniem NSZZ. [...]
W drugim punkcie narady była mowa o statucie i rejestracji. Wystąpił mec. Jan Olszewski, doradca „Mazowsza”, z propozycją wspólnej rejestracji jednego statutu. Karol Modzelewski zaś, doradca MKZ Wrocław, zaproponował utworzenie wspólnej organizacji pod nazwą „Solidarność”. Jego przemówienie, świetnie skonstruowane i wygłoszone, było dysonansem w tej plejadzie krótkich wystąpień robotniczych. Nie zostało przyjęte dobrze. Były nawet okrzyki: „Demagogia” i „Co robił Wrocław, gdy Gdańsk strajkował?”. Potraktowano je jako skierowane przeciw Gdańskowi. Istotnie, powołanie jednolitej organizacji, choćby o znacznej autonomii oddziałów regionalnych, osłabi z czasem, ciągle czołową, rolę ośrodka gdańskiego, a także pozycję Wałęsy, który jako szef „Solidarności” (ta kandydatura długo nie będzie miała konkurenta) zostałby odseparowany od swojej gdańskiej bazy. [...]
Wałęsa raczej opowiadał się za federacją związków od siebie niezależnych, rejestrowanych oddzielnie. Mnie ta koncepcja też wydawała się bezpieczniejsza z powodu mniejszego ryzyka kolejnego starcia z władzą, jakim grozi rejestracja jednego giganta. Później federacja mogłaby wyłonić swe władze i przybrać nazwę „Solidarność”, bo to jest największe słowo sierpnia 1980. Górę wzięła jednak koncepcja referowana przez Olszewskiego i Modzelewskiego. Zebrani uznali, że łatwiej będzie przejść przez rejestrację razem, z jednym statutem. [...]
17 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
Spotkałem się z Michnikiem. Najpierw mówił o tym, co sądzi o konflikcie eksperci – grupa KOR-owska w MKS, a potem o konflikcie z Jackiem. Powiedział, że naszym błędem popełnionym w Stoczni było odwrócenie się od Bogdana Borusewicza i Konrada Bielińskiego, niewłączenie ich do roboczych posiedzeń ekspertów. Mówił, że można było wygrać sprawę wydawnictw niezależnych; chyba nie chodziło mu jednak o ich legalizację. Twierdził, że porozumienie gdańskie nie jest pomnikiem polskiej myśli politycznej, co jednak wynikało w dużej mierze z tego, że postulaty nie były najlepiej sformułowane. [...]
Pytał mnie, czy konflikt eksperci–KOR wynika z tego, że strony się poobrażały, czy też chodzi o wyeliminowanie kręgu KOR z ruchu związkowego. Odpowiedziałem, że nie chodzi o obrazę. Chodzi o to, żeby ruch związkowy nie przekształcił się w polityczny i w odskocznię do walki o jeszcze więcej. Chodzi o okopanie się na zdobytej pozycji. Być może środowisku katolickiemu chodzi też o własne interesy, ale ja tego nie wiem.
Adam przypuszcza, że Mazowiecki chce stanąć na czele ruchu związkowego po to, by być dla władz gwarantem przestrzegania przez związki Porozumienia Gdańskiego, że Mazowieckiemu chodzi o liberalizację, a im o pluralizację. [...] Mówił też, że my (Kowalik i ja) jesteśmy Mazowieckiemu potrzebni, żeby go uwiarygodnić przed władzami, że ma wpływ na szeroki krąg ludzi o różnych przekonaniach. Podkreślał jednak, że to są jego czyste spekulacje. Wyraźnie namawiał mnie do odejścia od Mazowieckiego i do pociągnięcia za sobą innych. Prosił, bym doprowadził do jego spotkania z Geremkiem. Zgodziłem się, choć wyczuwam u Michnika nie tyle chęć dogadania się z Mazowieckim, ile zamiar rozbicia zespołu ekspertów. Ostatnio wszyscy prowadzą jakieś gry. Adam mówił, że Kowalik i Jedlicki to wybitni intelektualiści i polityczne dzieci. Ciekawe, co mówi o mnie. [...]
Usłyszałem w Wolnej [Radiu „Wolna Europa”] o ruchach wojsk sowieckich wokół Polski. Wiadomość podał rzecznik departamentu stanu USA na podstawie danych wywiadu. Potem potwierdził ją senator Muskie, dodając, że USA nie zamierzają ingerować w sprawy polskie i oczekują, że inni postąpią tak samo. Ta wiadomość dowodzi, że za wcześnie wyrokować, kto z nas, Adam czy ja, miał właściwą ocenę sytuacji. Możliwość wyciśnięcia czegoś od władz nie jest dziś w ogóle miarą realizmu politycznego w myśleniu.
20 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
[W Klubie Inteligencji Katolickiej] trafiłem na naradę Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność”. „Bramkarz” ze Stoczni nie chciał mnie wpuścić, ale Wielowieyski powiedział, że jestem ekspertem z Gdańska, i wszedłem.
Obecni byli Wałęsa, Gwiazda, Lis, Świtoń i inni. Przyjęto rezolucję protestującą przeciw spreparowaniu wywiadu z Kuroniem i Marylą Płońską (współpracownicą gdańskiego MKZ), który nadano dzień wcześniej w telewizji. Wywiad prezentował niejaki Mokrzycki. Z wywiadu wynikało, że Kuroń nawołuje do palenia komitetów partyjnych i wieszania komunistów. Zupełny absurd. Kto jak kto, ale Jacek z takimi propozycjami? To jest z gruntu dobry człowiek, choć bywa opryskliwy, bo nie umie udawać i ukrywać tego, co czuje. Taka manipulacja jest oburzająca i niepokojąca. Świadczy, że w partii, we władzy żaden przełom nie nastąpił, skoro ciągle stać ich na takie szalbierstwa. [...]
Przyjęto też rezolucję przeciw utworzeniu bez porozumienia z NSZZ Komisji ds. Ustawy o Związkach Zawodowych, do której bez zapytania i zgody powołano Wałęsę, Gwiazdę i innych. W Komisji przedstawiciele NSZZ znaleźli się na straconej pozycji, w mniejszości i w otoczeniu licznych „lisów” ze strony rządowej.
Potem, po przybyciu Mazowieckiego (w świątecznym garniturze) z dokumentami rejestracyjnymi, członkowie KKP je podpisywali. Wreszcie ruszyli autokarem z transparentem „Niezależne Samorządne Związki Zawodowe”, by złożyć dokumenty w sądzie. Przed sądem tłum, około 2 tysięcy osób. Autokar powitano rzęsistymi oklaskami, a Wałęsę wiwatami: „Leszek”, „Sto lat”, „Niech żyje”. Potem odśpiewano hymn, a Lecha wniesiono na górę na rękach.
24 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
W KIK-u [Klubie Inteligencji Katolickiej] spotkałem Ankę Iwanowską, która wybierała się do „Skarpy” na strajkową kronikę filmową. Poszedłem z nią. [...] Kronika znakomita. Pokazano po raz pierwszy zdjęcia z 1970 roku. Transportery opancerzone, patrole z bronią gotową do strzału, gazy łzawiące etc.
Warszawa, 29 września
Wrzesień 1980, „Karta” nr 36/2002.
J[acek] Kuroń ocenił, że zawierając porozumienie w Gdańsku, komitet strajkowy poszedł na zbyt duży kompromis. Miał za to pretensje do doradców, że zgodzili się, aby w porozumieniu było stwierdzenie, że PZPR jest przewodnią siłą w kraju. W rozmowie [telefonicznej] z W[aldemarem] Kuczyńskim przeprowadzonej 1 października 1980 wprost stwierdził: „…jeżeli mieliście słabe nerwy, to trzeba było jechać do sanatorium, a nie na rozmowy — mając władzę na kolanach, pozwoliliście im wstać”.
Analiza działalności antypaństwowej Jacka Kuronia — dokument wewnętrzny MSW, opracowany przez mjr. Jana Lesiaka, przy współudziale por. Andrzeja Lorenca i ppor. Jana Osowskiego (inspektorzy Wydz. IX Dep. III MSW), mps, Warszawa 1982, Archiwum Opozycji OK, kolekcja Jacka Kuronia.
Ważny dzień. O 8.00 zebranie Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność” w KIK. Wiele znajomych twarzy: Wałęsa, Jurczyk, Świtoń, Modzelewski, Lis, Walentynowicz, Mazowiecki, Kowalik, Geremek. Jan Olszewski przedstawia projekt sprecyzowanej wersji pierwszego punktu statutu Związku […]. Proponuje, by oprócz stwierdzenia, że Związek będzie respektował postanowienia konstytucji, dodać formułę, że Związek stoi na gruncie wszystkich postanowień pierwszej części Porozumienia Gdańskiego, to znaczy też na gruncie poszanowania kierowniczej roli PZPR w państwie. […] Wśród działaczy wyraźne jest dążenie, by „kierownicę” usunąć ze statutu w ogóle albo przynajmniej ukryć ją za parawanem ogólnego uznania konstytucji.
Warszawa, 24 października
Waldemar Kuczyński, Burza nad Wisłą. Dziennik 1980–1981, Warszawa 2002.
Około godz. 22.00 Geremek dostał wiadomość, że o 24.00 obaj aresztowani [Jan Narożniak i Piotr Sapełło] wyjdą na wolność. […]
Jedziemy do lokalu „Mazowsza”. Jest tam sporo ludzi, atmosfera sztabu rewolucji, Smolnego. Ktoś wchodzi i wychodzi, powielają jakieś materiały, dzwonią telefony, ktoś na chybcika je pomidora z kanapką, ktoś drzemie przy biurku, porozrzucane papiery, ściany oblepione ogłoszeniami, hasłami. Dużo młodych ludzi, zmęczonych, ale oczy im płoną i rwą się do walki. Niepokojące jest, że ten nastrój wyraźnie odbiega od nastroju ulicy, bardziej oczekującej uspokojenia. Wiadomość o zwolnieniu wywołuje entuzjazm. „Zwycięstwo! — a ja w to nie uwierzyłam.” „No i czy można z komunistami inaczej, najpierw trzeba dać im w mordę, a potem rozmawiać!” […].
Warszawa, 26 listopada
Waldemar Kuczyński, Burza nad Wisłą. Dziennik 1980–1981, Warszawa 2002.
Jedziemy [z Geremkiem] do „Ursusa”. Przed główną bramą flagi, plakaty: „Czekamy na Janka Narożniaka”, „Nie stosować bezprawia — uwolnić Jana Narożniaka”, „Stop bezprawiu, prowokacjom, represjom”. Wpisujemy się na listę. Wchodzimy na teren zakładu, idziemy do lokalu „Solidarności”. Lokal składa się z małego pokoju i salki konferencyjnej. W obu typowy rozgardiasz strajkowy: odezwy, plakaty — wiszą i walają się po podłodze, skrzynki z wodą mineralną i jabłkami, dym papierosów, pełne popielniczki ogryzków, niedopałków, kapsli. Są: Wujec, Bujak, Macierewicz, całe prezydium „Mazowsza”. Potem przyjeżdża jeszcze sporo znajomych: Romaszewscy, Ewa Milewicz, mecenasi Siła-Nowicki, Olszewski. Macierewicz zwraca się do mnie z troską: „Popatrz, co ci komuniści robią z krajem”.
Warszawa-Ursus, 26 listopada
Waldemar Kuczyński, Burza nad Wisłą. Dziennik 1980–1981, Warszawa 2002.
Zbliżając się do drzwi klatki schodowej, zauważyłem, że z dworu po schodach idzie dwóch mundurowych milicjantów i cywil. […] W chwili gdy mieliśmy się mijać, ów cywil poprosił mnie o dowód osobisty. […] Przeczytał nazwisko i spytał czy to jestem ja. Potwierdziłem. W tym momencie dwaj mundurowi energicznie chwycili mnie pod ramiona, ostrzegając, bym nie próbował się wyrwać.
Zrozumiałem! Zrozumiałem wszystko w jednym mgnieniu! Te milicyjne ręce pod moimi pachami były jak olśnienie. […] Za tym, co jeszcze przed sekundą było teraźniejszością i wydawało się przyszłością, nie tylko moją, lecz całego kraju, zatrzasnęła się krata zamykająca powrót, a otwierająca rzeczywistość nacechowaną murami, drutami, kajdankami, strażnikami, ubowcami. Pęknięcie czasu i świadomość, że rozpoczęto likwidowanie „Solidarności” – dopiero na komendzie dowiedziałem się, że ten cel zamaskowano terminem „stan wojenny”.
Warszawa, 13 grudnia
Waldemar Kuczyński, Burza nad Wisłą. Dziennik 1980-1981, Warszawa 2002.
Dwa dni po ogłoszeniu stanu wojennego — 15 grudnia 1981 — do Klubu przybyli przedstawiciele Wydziału do spraw Wyznań Urzędu Stołecznego i wręczyli przedstawicielom Zarządu decyzję o zawieszeniu działalności Klubu. Lokal Klubu został opieczętowany, a do bezpośrednich kontaktów z Komisarycznym Zarządcą Klubu Prezydium wyznaczyło Andrzeja Strzeleckiego. Klucze do pomieszczeń klubowych zostały przekazane do Urzędu Stołecznego.
Warszawa, 15 grudnia
Sprawozdanie z działalności KIK w okresie 29 marca 1981 – 1 kwietnia 1984, Archiwum KIK, za: Andrzej Friszke, Oaza na Kopernika. Klub Inteligencji Katolickiej 1956–1989, Warszawa 1997.
Trzy tygodnie, jakie minęły od jego desygnacji do exposé wygłoszonego w Sejmie, to był okres bardzo ciężkiej pracy, żeby ten koalicyjny garnitur zszyć, żeby pogodzić sprzeczne interesy i ambicje, żeby rząd oparty był na jak najszerszej bazie politycznej. I jeszcze coś, nad Mazowieckim czasem może krąży Duch Święty, za to ciągle — zły duch tytoniowy. Ile razy zaczynałem z nim współpracować, tyle razy zaczynałem palić. W oparach dymu, ścielącego się zwykle wokół niego, mało który palacz wytrzyma bez złapania za papierosa. Wtedy palił jeszcze więcej niż zwykle. Tytoń i zmęczenie wywołały kryzys na sali sejmowej. [...] nic groźnego się nie wydarzyło, to było zasłabnięcie z powodu niedotlenienia, chwilowa niedyspozycja. Nie będąc ani członkiem rządu, ani nawet urzędnikiem państwowym, bo nominację dostałem później, siedziałem podczas exposé na galerii dla gości i wyczułem parę minut wcześniej, że coś niedobrego się dzieje, bo Mazowiecki przestępował z nogi na nogę i coraz to zmieniał położenie rąk na pulpicie. Potem przy kilku okazjach, gdy wygłaszał dłuższe mowy, patrzyłem z niepokojem, czy nie zachowuje się podobnie. Wtedy, dwunastego września 1989 r. zasłabnięcie na oczach całej Polski wywołało zbiorowy odruch poparcia pierwszego niekomunistycznego premiera.
[...] Wreszcie sala zegarowa, w której premier przyjmował gości. Meble pochodziły z czasów Bieruta. Przy biurku premiera był pulpit telefoniczny, nadający się do sklepu ze starociami, z jednym chrypiącym mikrofonem. Kiedy Mazowiecki rozmawiał telefonicznie z kanclerzem Kohlem czy prezydentem Gorbaczowem, tłumacz kładł mu się prawie na plecy, żeby mogli razem mówić do jednego mikrofonu. Nad biurkiem premier powiesił rysunek przedstawiający Don Kichota, na szafie stała kolorowa plansza „Tygodnika Solidarność” wykonana przez dzieci, potem jeszcze znalazł się tam przedwojenny szyld z napisem „Sołtys” i z orłem w koronie, przestrzelony przez żołnierzy rosyjskich podczas agresji 17 września 1939 roku. Mazowiecki tę tabliczkę pochodzącą z Polesia otrzymał od Polonii podczas podróży do Ameryki. Ta tabliczka spowodowała, że wchodząc do sekretariatu premiera pytałem: Czy jest sołtys? Co robi sołtys? Początkowo sekretarki były tym trochę zażenowane, ale potem ksywa zaczęła się przyjmować. Premier miał najpierw dwie sekretarki, ale okazało się, że jest potrzebna jeszcze trzecia, bo praca trwała na trzy zmiany. [...] Sekretarki rzeczywiście przejęliśmy po starych gospodarzach URM, ale były one bardzo dobre i sprawne, miały jeden defekt — nie znały języków obcych.
Warszawa 1992
Waldemar Kuczyński, Zwierzenia zausznika, Warszawa 1992.
Czas na stanowisko dla mnie przyszedł późno. Role już były rozdane, rząd powołany, ale Mazowiecki nie spieszył się z uregulowaniem mojej sytuacji, bo miał ważniejsze sprawy na głowie, a i tak było wiadomo, że moja rola to będzie rola doradcy premiera, tak to się samo ułożyło. Bliższych wyobrażeń o zespole doradców premiera nie mieliśmy i sądzę, że pomysł jego powołania pojawił się wtedy właściwie głównie po to, żeby mojemu stanowisku nadać odpowiednią wagę, bo szybko administracja dostrzegła moje bliskie związki z szefem, ale ważna była też ranga formalna ze względu na całą sferę protokołu i rytuały hierarchiczne w biurokracji państwowej. Jako szef doradców zostałem podsekretarzem stanu w URM. Stało się to szesnastego września. Tego dnia zanotowałem w kalendarzyku: „zostałem ministrem”. Nominację w bordowej, sztywnej obwolucie z orłem jeszcze bez korony wręczył mi Mazowiecki dziewiętnastego września u siebie w gabinecie w atmosferze na wpół przyjacielskiej, na wpół oficjalnej. Byłem zatem w służbie państwowej. Przez całe lata, kiedy krytykowałem zwyrodnienia państwa komunistycznego, nie opuszczało mnie pragnienie, by móc pewnego dnia służyć państwu polskiemu, normalnemu państwu, które daje narodowi niepodległość, ludziom wolność i bezpieczeństwo, i nie wtrąca się we wszystko. I oto stało się: u progu trzeciej Rzeczypospolitej, powstającej wręcz wzorowo, bez wstrząsów i zamętu, byłem w centrali sterowniczej państwa — Aleje Ujazdowskie 3, gabinet naprzeciw gabinetu premiera.
Warszawa 1992
Waldemar Kuczyński, Zwierzenia zausznika, Warszawa 1992.
Przyjechaliśmy po zmroku ośnieżoną smoleńską drogą wprost z lotniska. Na horyzoncie zostały światła miasta. Było pusto. Na granatowym niebie świeciło dużo gwiazd. Było pewno więcej niż dwadzieścia stopni mrozu. Autobus stanął w lesie, czekały już tam dwa inne autobusy z Polakami uprzedzonymi, że przybędzie premier. Weszliśmy na wąską leśną drogę. Krzyczącą ciszę tego miejsca przerywał tylko skrzyp śniegu pod butami i półgłosem rzucane słowa. Droga prowadziła w głąb lasu, lekko w dół na polanę przy stromo spadającym zboczu. Na polanie stał drewniany krzyż, chyba z datą zbrodni, ale bez napisu. Napis, że zrobili to hitlerowcy, wyryto na dużej płycie w środku polany. Tuż przy zboczu było kilka niewielkich mogił z przeniesionymi szczątkami. Faktyczne miejsce rozstrzeliwań było w dole u podnóża zbocza. Premier złożył wieniec pod krzyżem, a potem ojciec Hauke-Ligowski odprawił przy grobach mszę. Ze strony radzieckiej w podróżach towarzyszył nam jeden z wiceministrów spraw zagranicznych. Tego wieczoru stał z tyłu, uważając może, że nie ma prawa uczestniczyć w tej mszy na miejscu polskiej tragedii i rosyjskiej zbrodni. Tadeusz zwrócił się do Jacka Ambroziaka, żeby poprosił naszego rosyjskiego opiekuna bliżej, a kiedy ksiądz powiedział: „przekażcie sobie znak pokoju” podał mu rękę jako gest pojednania.
Warszawa 1992
Waldemar Kuczyński, Zwierzenia zausznika, Warszawa 1992.